2009-04-12

O Mszach dla dzieci i zmianach w liturgii...




- Dzieci mają radochę z osiołkiem, ale Ksiądz nie lubi osobnych Mszy dla najmłodszych.

– Całe życie odprawiałem Mszę dla dzieci, bardzo to lubiłem. Stopniowo jednak ogarniało mnie przeświadczenie, że uczestniczę w spektaklu, który skończyć się może tylko na festiwalu kabaretów w Zielonej Górze. Powiem krótko i naukowo: infantylizm, misiumilizm i trampolizm. Na usprawiedliwienie swoje mogę tylko powiedzieć, że nigdy w życiu nie odprawiłem Modlitwy Eucharystycznej z udziałem dzieci, gdyż idąc tym tropem, trzeba by napisać modlitwę z udziałem dorożkarzy albo psychiatrów. Jestem wiernym fanem papieża Benedykta XVI. Mało czytam, ale „Ducha liturgii” Józefa Ratzingera znam chyba na pamięć. Myślę, że Papież przywracając stary ryt, nie liczy na to, że stanie się on powszechny, ale że zobaczymy w nim, jakie błędy popełniliśmy po 1969 roku. A równocześnie uświadomimy sobie, że zmiany posoborowe były konieczne. W starej kaplicy naszego kościoła już dawno powróciliśmy do starego ołtarza apsydowego. Części stałe śpiewamy po łacinie, a z muzeum powróciły rzymskie ornaty i nakrycia kielichowe. Już piąty rok we wszystkie niedziele Wielkiego Postu odprawiamy Mszę św. po łacinie, śpiewamy chorał gregoriański i wyrzucamy z kościoła mikrofony. Dla uczciwości muszę dodać, że kilka dni temu miałem sen. I have a dream! Śniło mi się, że Jimi Hendrix zmartwychwstał. Mimo drzwi zamkniętych wszedł do naszego kościoła, stanął koło choralistów gregoriańskich i przypakował ze swej gitary słodkie dźwięki. Kosmicznie nowe i czyste. Śpiewak Robert Pożarski dostał ataku serca. Stare i nowe razem. Najgorsze, co się może wydarzyć, to jest środek: byle jaki, bez wyrazu, keyboardowo-plastikowy.



Ksiądz, czyli osioł i pół
Rozmowa z ks. Wojciechem Drozdowiczem